My angels ♥

My angels ♥

sobota, 8 marca 2014

Angel with a shotgun

Poznałam go kilka lat temu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten chłopak tak zmieni moje życie. Byliśmy przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi. Ale na widok przyjaciela chyba serce nie zaczyna bić szybciej, nie? Nie czujemy euforii, nie mamy motylków w brzuchu? To był właśnie mój problem. Już od kilku lat się w nim kochałam. Byłabym w stanie zrobić dla niego wszystko. Dosłownie. Dałabym mu wszystko, co by tylko chciał. Zaspokoiłabym wszystkie jego potrzeby. Rozwiązałabym wszystkie jego problemy. Zabrałabym wszystkie jego smutki i przelała na siebie. I to sprawiłoby mi przyjemność. To dałoby mi szczęście, bo on byłby szczęśliwy.
Zrobiłabym dla niego wszystko, gdybym tylko mogła.
Wiele mu zawdzięczam i pewnie do końca życia mu się za to nie odpłacę. On mnie zmienił.
W dzieciństwie często się ze mnie wyśmiewano. Poniżano mnie. Nie miałam nigdy prawdziwych przyjaciół. W domu rodzice często się kłócili. Z rodzeństwem też nie miałam dobrych kontaktów. To wszystko spowodowało, że zamknęłam się w sobie. Nie lubiłam mówić, bo bałam się, że powiem coś głupiego i znów ktoś mnie wyśmieje. Nie lubiłam wychodzić z domu, bo byłam pewna, że ludzie będą śmiać się z mojego wyglądu. Nie chciałam, żeby ktoś mnie dotykał, bo nienawidziłam swojego ciała. Nie znosiłam towarzystwa ludzi. Gdy ktoś podnosił rękę, bałam się, że mnie uderzy. Nie chciałam opowiadać o sobie i swoim życiu, bo byłam nudna i nikogo to nie obchodziło. Potrafiłam tylko użalać się nad sobą. Aż w końcu pewnego wieczoru. Gdy wybiegłam z domu podczas kolejnej kłótni rodziców, poznałam pewnego chłopaka. Siedziałam na ławce, szlochając z twarzą ukrytą w dłoniach. Zapytał, co się stało, pocieszył mnie, obiecał, że mi pomoże. I dotrzymał obietnicy. On jeden mi pomógł. Do dzisiaj zastanawiam się, dlaczego to zrobił. Ja na to nie zasłużyłam.
Stałam pod drzwiami jego domu i czekałam, aż mi otworzy. Po chwili to zrobił. Wyglądał inaczej niż zwykle. Zawsze emanowała od niego radość. Zawsze wyglądał na szczęśliwego. Zawsze był uśmiechnięty. Dlatego zaniepokoiłam się, gdy zauważyłam przeciwieństwo tego stanu.
- Co się stało? - zapytałam, zanim zdążył zaprosić mnie do środka.
- Nie będziemy gadać w drzwiach. Wejdź. - wykonałam jego prośbę. Usiedliśmy na kanapie w salonie.
- Powiedz, co się stało. - spojrzałam z troską na szatyna.
- Dlaczego coś miałoby się stać? - zapytał, odwracając wzrok.
- James, przecież widzę. Znam cię nie od dziś. - przez chwilę panowała cisza.
- Moja siostra... ona...miała wypadek. - głos zaczął mu się łamać - Nie żyje. - spojrzał na mnie - Alice, ja zostałem sam. - zauważyłam, że jego oczy się szklą. No tak, jego rodzice zginęli,  gdy był dzieckiem. Nie miał już żadnej bliskiej rodziny. Usiadłam bliżej niego i złapałam go za rękę.
- Nie jesteś sam, słyszysz? Masz mnie. - z oczu chłopaka zaczęły płynąć łzy. Pierwszy raz widzę, jak płacze. Wiedziałam, że jest wrażliwy, ale nigdy jeszcze nie widziałam u niego łez. Serce rozpadło mi się na tysiące kawałeczków na ten widok. James mnie mocno przytulił.
- Dziękuję, że jesteś. - szepnął.
***
- Dlaczego wtrącasz się w nie swoje sprawy? Mam tego dosyć, rozumiesz?! - krzyknęłam.
- Nie pozwolę na to, żebyś spotykała się z takimi typami! - chłopak podniósł głos. To była nasza pierwsza tak poważna kłótnia. Poszło o to, że byłam w klubie z ''ćpunem i gwałcicielem''. Co jemu do tego? Nie jest moim ojcem! Będę się spotykać, z kim chcę!
- Czy ja ci dyktuję, z kim możesz się spotykać, a z kim nie?! Dlaczego mi to robisz?! - byłam wściekła.
- Chcesz wiedzieć dlaczego? - podszedł bliżej mnie. Ja również się do niego zbliżyłam. - Chcesz wiedzieć?!
- Tak, chcę! - patrzeliśmy sobie w oczy.
- Bo cię kocham! Cholernie cię kocham i nie chcę, żebyś zmarnowała sobie życie! - takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. James dotknął mojego policzka, a ja go pocałowałam. Po chwili wybuchłam płaczem i mocno go przytuliłam.
- Ale mnie nie zostawisz, nie? - zapytałam, chcąc się upewnić.
- Nigdy. - powiedział i znowu się pocałowaliśmy. Gdybym była teraz podłączona do EKG, to maszyna by się zepsuła. Moje serce biło szybciej niż kiedykolwiek.
***

- James, on znowu do mnie dzwoni. - usiadłam obok niego. - Boję się.
- Musimy iść na policję.
- To i tak nic nie da.
- W takim razie mam inny pomysł. Zostań tutaj i nie wychodź z domu. - chłopak wstał i wziął swoją kurtkę.
- Ale James, dokąd ty się wybierasz? - nic nie rozumiałam.
- Ali... - podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. - Zaufaj mi. - uśmiechnął się lekko.
- James...
- Cicho... - zamknął mi usta namiętnym pocałunkiem.
***
Nie ma go już od kilku godzin. Boję się. Jestem zdenerwowana. Może coś mu się stało? Nie, nie mogło. To James. On często pakował się w kłopoty, ale nigdy mu się nic nie stało. Jest silny i ma szczęście. Nic mu nie będzie. Mam nadzieję.
Zadzwonił mój telefon. Jakiś nieznany numer. Odebrałam.
- Halo?
- Pani Alice?
- Tak, to ja. O co chodzi?
- Pani chłopak został przewieziony do szpitala. Jest w stanie krytycznym. - myślałam, że się przesłyszałam. Usiadłam na kanapie. Byłam w szoku. To do mnie nie docierało. Mój James...
- Ale co się stało? W jakim szpitalu? - wydusiłam z siebie, mając nadzieję, że ten ktoś zaraz powie: ''Żartowałem. Dałaś się nabrać''. Ale tak się nie stało.
- Został postrzelony. Szpital na ulicy Heffron Drive.
- Z-zaraz tam będę. - szybko wybiegłam z domu i zamówiłam taksówkę. Gdy dotarłam do szpitala, od razu dowiedziałam się, w której sali leży James i się tam udałam.
- Kochanie... - w moich oczach pojawiły się łzy, gdy zobaczyłam, w jakim jest stanie.
- Nie płacz. - usiadłam przy nim i złapałam go za rękę.
- Co ty narobiłeś? Głupi jesteś, wiesz?
- Wiem. Musiałem coś zrobić. - przez chwilę nic nie mówiłam.
- Kocham cię, Ali. - powiedział szatyn.
- Nie rób tego. Nie żegnaj się. Przeżyjesz, słyszysz? - znowu po policzkach poleciały mi łzy.
Po kilku minutach usłyszałam niepokojący sygnał urządzenia, do którego był podłączony mój ukochany. Spojrzałam na Jamesa. Miał zamknięte oczy. Po chwili na salę wbiegli jacyś lekarze, a mnie z niej wyproszono. Bałam się jak cholera. Nie chciałam go stracić. To wszystko moja wina. Gdybym się nie spotkała z tamtym kolesiem, to wszystko byłoby dobrze.
Kilka minut później jeden z lekarzy wyszedł z sali i przekazał mi wieści, które przeczuwałam. Nie udało się go uratować. Zaczęłam ryczeć, jak jeszcze nigdy dotąd. Cały mój świat się zawalił. Straciłam mojego anioła. On już mnie nie ochroni. Już nie skryję się pod jego skrzydłami. Przez moją głowę przechodziło miliony takich myśli. Nie wiedziałam, co się dzieje. Miałam nadzieję, że to tylko jakiś koszmar, zaraz się obudzę i przytulę uśmiechniętego Jamesa.
On mi za to zapłaci.
Zabiję go.
***
- Oo, dawno się nie widzieliśmy, lalunia. - powiedział z uśmiechem Jack.
- Przyszłam ci się odpłacić. - wycedziłam przez zęby.
- A za co? - zapytał z ciekawością.
- Za sens mojego życia. - odpowiedziałam i wyciągnęłam z kieszeni kurtki pistolet.
- Hej, mała. I co, zabijesz mnie? - zaśmiał się.
- Żebyś się gotował w piekle. Tylko na to zasłużyłeś. - powiedziałam i pociągnęłam za spust. Jack do ostatniej chwili myślał, że się zgrywam. Że nie jestem zdolna do zabicia człowieka. Mylił się.
###
Alice też się myliła. Ale tylko w jednej rzeczy. W szpitalu myślała, że James - jej anioł nie będzie jej już chronił. On jest tam, na górze i cały czas ma ją w opiece, pod swoimi skrzydłami.
___________________________________________________________________________________
Chciałyście Jamesa - proszę ;)
Podoba się?
Z prawej strony jest ankieta. Wystarczy nacisnąć 'tak' lub 'nie', a będę wdzięczna ;)
Dobra, nie usunę bloga. Dziękuję, że w ogóle ktoś to czyta, kocham was ♥



2 komentarze: