My angels ♥

My angels ♥

sobota, 19 kwietnia 2014

Demons

Masz czasami tak, że nie możesz złapać oddechu?
Że serce na chwilę przestaje działać?
Że głowa ci eksploduje od środka?
Nie pamiętam dnia, w którym czułam się normalnie. Te odczucia były dla mnie normą. Dlaczego tak się działo? Nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia. Ale to było straszne. Budzę się - głowa mnie boli. Wstaję - kręci mi się w głowie. Idę spać - napada mnie jakiś dziwny niepokój, coś w rodzaju fobii. Czego się bałam? Wszystkiego. Tak nie da się żyć. To nie jest efekt brania jakiś leków, ćpania czy picia. Nie biorę żadnych używek. Już straciłam nadzieję na to, że kiedyś będzie lepiej. Chciałam umrzeć. Gdy nie mogłam już tego wszystkiego znieść, gdy ból był niemiłosierny - padałam na kolana, płakałam, krzyczałam. Błagałam o śmierć. W takich kryzysowych momentach wolałam być psem. Ba, wolałam być mrówką rozdeptaną przez człowieka. Coś martwego przynajmniej już nie czuje bólu. Tego cholernie silnego bólu.
Mimo iż nie jestem normalna, mam kogoś w rodzaju przyjaciela. Tak, z czystym sumieniem mogę nazwać Logana moim przyjacielem. Najlepszym... i jedynym. Tylko on mnie rozumie, lub przynajmniej stara się mnie zrozumieć. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła. On mi uświadomił, że musiałam pogodzić się z samą sobą. Nadal miałam nieprzespane noce, ale czułam się lepiej ze świadomością, że nie jestem sama.
Ta noc była najgorszą ze wszystkich. Czułam się jak opętana przez jakiegoś demona. To było straszne. Godzina pierwsza w nocy. Sięgam po telefon. Ręka mi cała drży. Wybieram numer przyjaciela.
- Loo-gaan? - zapytałam łamiącym się głosem. Obudziłam go. Kilka sekund zajęło mu zrozumienie faktów.
- Będę za kilka minut. Trzymaj się. - powiedział głosem pełnym troski i dodającym otuchy. Był bardzo inteligenty. Wiedział, że nie dzwoniłabym do niego o tak późnej porze bez przyczyny. Wiedział, że go potrzebuję.
Usiadłam w kącie swojej sypialni. Złapałam się za ramiona i lekko się kołysałam. Zawsze tak robiłam, jakby to miało coś pomóc.
- Niczego tu nie ma, nic mi nie będzie. Za chwilę go zobaczę. - mówiłam szeptem sama do siebie. Potem zaczęłam nucić jakąś melodię. Słyszałam deszcz. Padało, i to dość mocno. Nagle usłyszałam kroki. Mimowolnie się wzdrygnęłam.
- Spokojnie, duchy nie stawiają kroków. - starałam się pocieszyć samą siebie.
Po chwili zobaczyłam przemoczonego bruneta, którego oddech wydawał się wydobywać z niesprawnych płuc. Śpieszył się. Podbiegł do mnie i kucnął.
- Cześć. - odezwałam się cicho.
- Cześć. Już lepiej? - zapytał z nadzieją. Pokręciłam przecząco głową. Chłopak wstał i ściągnął swoją mokrą kurtkę, nie spuszczając ze mnie wzroku. Z powrotem usiadł obok mnie.
- Opowiedz mi coś. - poprosiłam. Uwielbiałam momenty, gdy wsłuchiwałam się w jego historyjki. Mogły być o niczym, ale i tak zawsze znajdowałam w nich magię.
- Dobrze. - uśmiechnął się lekko. - Słuchaj uważnie.
I zaczął opowieść...
Kilkanaście lat temu żyła pewna mała dziewczynka. Była wyjątkowa. Nie miała przyjaciół ani rodziny. Mieszkała sama w małej chatce, a większość swojego czasu spędzała na łące. Jedzenie zdobywała w lesie. Była bardzo wesoła i pogodna. Często biegała po zielonej trawie i śpiewała. Nawet w czasie deszczu. Miała piękny głos. Przez kilka dni obserwował ją człowiek w sędziwym wieku. Nie mógł się nadziwić, jak można ciągle tak latać i latać. Być szczęśliwym. Starzec zerwał kilka polnych kwiatów i ułożył z nich mały bukiecik. Któregoś dnia poszedł do tego dziecka i mu go wręczył.
- Dziękuję. - dziewczynka z uśmiechem spojrzała na starca. - Dlaczego jesteś taki nieszczęśliwy? - zapytała. Człowiek bardzo się zdziwił. Skąd ona może to wiedzieć? Aż tak to po mnie widać? - myślał.
- Jestem samotny. Moja żona zmarła. Dlaczego mam być szczęśliwy?
Dziewczynka lekko się uśmiechnęła.
- Bo ona jest teraz w lepszym miejscu. Teraz ci jej brakuje, ale za jakiś czas znów będziecie razem. Musisz być szczęśliwy z tego powodu. Każdy dzień przybliża cię do spotkania z nią, dlatego ciesz się tym dniem.
- Ale ja chcę być z nią teraz, już, w tej chwili.
- Musisz być cierpliwy. Życie szybko mija. Wytrzymasz.
- Skąd ty wiesz takie rzeczy? - zdumiał się starzec.
- Aniołek mi powiedział i wszystko wyjaśnił. Ja też czekam na kogoś.
- Na kogo?
- Na rodziców. Niedługo się spotkamy. - znów się uśmiechnęła.
- Przecież ty jesteś jeszcze dzieckiem. Całe życie przed tobą.
- Aniołek mi powiedział, że to szybko minie, bo jestem chora. - starzec spojrzał na nią smutnym wzrokiem. - Nie martw się, powiem twojej żonie, że na nią czekasz.
Dziewczynka zmarła kilka dni po tej rozmowie. Starzec trochę później. Wszyscy umieramy, ale miłość jest wieczna. Dziewczynka nie przestała kochać rodziców, gdy zmarli. Starzec też zawsze kochał swoją żonę. Oni nigdy od nas nie odchodzą, tylko zostają w naszym sercu i pamięci. A gdy my umieramy, to możemy ich zobaczyć ponownie. Znowu jesteśmy szczęśliwi.

- Koniec. - rzekł Logan.
- Piękne. - powiedziałam.
- Co się działo wcześniej? Zanim przyszedłem? To co zwykle? - zapytał.
- Gorzej. Dawno nie byłam w takim stanie. To mnie wykańcza. - powiedziałam cicho i spuściłam głowę. Nie płacz, nie płacz....nie możesz. - powtarzałam sobie w myślach. Logan przysunął się do mnie i objął ramieniem. Chciało mi się krzyczeć. Chciałam coś rozwalić. Odsunęłam się i strąciłam jego rękę.
- Ali, ja ci nic nie zrobię...przecież wiesz. - szepnął. Chciałam coś odpowiedzieć, ale nie mogłam. To znowu się działo. Znowu ten paraliż. Szybko wstałam, złapałam się za głowę i zaczęłam chodzić w kółko. W pewnym momencie upadłam na kolana i zaczęłam wrzeszczeć.
- Dajcie mi spokój! Słyszycie?! Mam dość! Wygraliście! - łzy kapały na podłogę. - Logan, zabij mnie. Zabij mnie, proszę. - powiedziałam rozpaczliwie. Chłopak podszedł do mnie, pomógł mi wstać i położył mnie na łóżku.
- Zabij...- powiedziałam szeptem. - Błagam, Logan...
- Ciiii...- pogłaskał mnie po głowie. - Ali, ty masz gorączkę. Jesteś cała rozpalona. Przyniosę ci wody. - chciał odejść, ale złapałam go za rękę.
- Zostań. - wydukałam ochrypłym głosem. Chłopak usiadł. Patrzył na mnie tak...tak...z niepokojem. Jakby bał się, że za chwilę znowu wybuchnę.
- Logan, mogę cię o coś prosić? - zapytałam nieśmiało.
- Jasne. - uśmiechnął się lekko.
- Mógłbyś zostać tu ze mną na noc? - bałam się, że się nie zgodzi. Tylko przy nim czułam się bezpiecznie. W razie czego, tylko on mógłby mi pomóc.
- Myślałaś, że cię tu zostawię samą? - zapytał ze śmiechem. Uśmiechnęłam się. Chwilę pogadaliśmy, a potem Logan położył się obok mnie i mocno mnie przytulił.
- Nic ci się nie stanie. Obiecuję. Uwierz w to w końcu. Nie pozwolę cię skrzywdzić. - poczułam jego usta na swoich.
Od tamtej nocy minęło kilka miesięcy. Przez cały ten czas nie nawiedziły mnie żadne demony.
___________________________________________________________________________________
Jeśli ktoś czyta tego bloga, to przepraszam za długą nieobecność, ale szkołaa ;_;
Wesołych Świąt Wielkanocnych! :)

niedziela, 16 marca 2014

I'm not going anywhere

Lubiłam jeździć na longboardzie. Tak, to jedna z nielicznych rzeczy, które naprawdę mi wychodziły. Tego dnia świeciło słońce, ale chmury zwiastowały deszcz. Założyłam okulary przeciwsłoneczne, bo największa gwiazda we wszechświecie nieźle dawała po oczach. A Ali tego nie lubiła. Zamknięte oczy... W uszach słuchawki, muzyka gra... Wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie strony... Idealny stan zapomnienia. Zapomnienia o istniejącym świecie. O znienawidzonych ludziach. O beznadziejnym życiu. Brak myśli o najgorszym. Brak bólu. Brak chęci skończenia z tym wszystkim. W mojej głowie nie było teraz absolutnie nic. Do czasu, gdy...
Bum.
Auć.
Mądra Ali nie spostrzegła się, że znajdowała się na zakręcie. Ale to by było nic.
Mądra Ali nie widziała przez swoje zamknięte oczy gościa na desce, który skręcił prosto na nią.
Okulary razem ze słuchawkami i moim tyłkiem wylądowały na ziemi. A raczej na chłopaku, który leżał na ziemi.
Cudownie - pomyślałam.
- Gdzie ty masz oczy, kobieto?! - wściekł się mój nowo poznany znajomy. Zeszłam z niego, on również wstał.
- Ty też mógłbyś trochę uważać! Wiesz, ile będę mieć siniaków? - powiedziałam z wyrzutem.
- Nowa deska, dziewczyno. Nowa deska!
- Klozetowa? Oo, to gratuluję zakupu. Pokażesz mi ją?
Zaczęliśmy się kłócić. Darliśmy się tak, że było nas słychać na całej ulicy. Heh, ma się tą skalę głosu.
- Chyba cię pogięło! - wow, cięta riposta, kolego.
- Mnie chyba. Ciebie na pewno. - 1:0 dla Ali. Gramy dalej?
Kłóciliśmy się jeszcze przez jakieś kilka minut. Obeszło się bez policji, sądu i Anny Marii Wesołowskiej. Ekipa z Trudnych Spraw też nie była potrzebna. Jakoś się potem dogadaliśmy.

Tak, to był początek pięknej przyjaźni. Do dzisiaj to wspominamy, chociaż minęło już parę lat. Zawsze się z tego śmiejemy. Tamten dzień, w którym poznałam Carlosa, jest najlepszym dniem mojego życia. Pokochałam go, tak jak się kocha przyjaciela, brata... a może nawet bardziej. On rozumiał mnie jak nikt inny. Mogłam mu powiedzieć wszystko, nawet o najgorszych rzeczach, jakie zrobiłam. A on i tak by na mnie nie podniósł głosu. Nie nakrzyczałby na mnie, bo wie, jak się czuję, gdy ktoś to robi. Wtedy często mimowolnie pojawiają się w moich oczach łzy. Jestem bardzo wrażliwa, mimo że na taką nie wyglądam.
Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu. Może nawet za wiele. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, takimi prawdziwymi, jacy istnieją tylko w książkach i filmach.
Jego ramiona były dla mnie schronieniem. Tylko w nich czułam się w pełni bezpiecznie. Wiedziałam, że nic mi się nie stanie. Że mnie obroni. Że nikt mnie nie uderzy. Że nikt nie będzie na mnie krzyczał. Że nikt mnie nie wyśmieje, nie upokorzy.
Gdy mnie tulił do siebie, czułam się kochana. Czułam się potrzebna. Czułam, że nie jestem sama. Gdy śpiewał mi swoim anielskim głosem, że jestem piękna, czułam się piękna.
Czułam jego miłość do mnie. Moją miłość do niego. Naszą miłość. Ona była wyjątkowa. Specjalna. Niezatapialna, jak Titanic. Z jedną różnicą. Nie było żadnej góry lodowej.
Jego ciepłe dłonie zawsze ocierały moją twarz z łez. Samym swoim istnieniem mnie pocieszał. Nie musiał nic mówić. Wystarczyło, że po prostu był.
On był dla mnie całym światem. Był cząstką mnie. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego. On utonie, ja wskoczę do wody za nim.
Pewnego dnia poczułam, że mogę to wszystko stracić...
- Ali, możemy pogadać? - zapytał Carlos.
- Jasne. Wchodź. - zaprosiłam go gestem do mojego mieszkania. Usiedliśmy na sofie. - O czym chcesz pogadać?
- Bo widzisz... Ja... Ja się zakochałem. - byłam w szoku. Nigdy nie miał dziewczyny. I pierwszy raz poczułam, że to ja byłam powodem, dla którego jej nie miał. Spędzaliśmy ze sobą całe dnie. Nie miał czasu na dziewczynę. To moja wina. Pomyślałam też, że skoro wreszcie odnalazł drugą połówkę, to chce zakończyć naszą przyjaźń. Żeby mieć więcej czasu dla niej. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Niby cieszyłam się z jego szczęścia, ale moje serce... ono... bolało.
- To znaczy, że... my... nie możemy się już przyjaźnić? - zapytałam, spuszczając wzrok.
- O czym ty mówisz? - był zdziwiony. - To nic nie zmienia, rozumiesz? - podniósł moją głowę, zmuszając mnie do spojrzenia w jego oczy. - Nadal kocham cię tak samo.  - uśmiechnął się, a ja z nim. Poczułam ulgę.
Jednak nie miał racji. Jednak coś się pieprzyło. Spędzaliśmy ze sobą coraz mniej czasu. Tęskniłam za nim. Za jego pieszczotami, uśmiechami, wygłupami.
Dzisiaj mieliśmy spotkać się w trójkę. Ja, Carlos i Alexa.
Gdy zobaczyłam ich razem... coś mnie ukłuło w środku. Zazdrość? Nie, to nie mogła być ona. Byliśmy tylko przyjaciółmi. Najlepszymi, ale tylko przyjaciółmi. Kochałam go, ale jak brata.
- Ali? - szturchnął mnie przyjaciel.
- Hmm? - wyrwał mnie z rozmyślań.
- Chodź na słówko. Alexa, zaraz wracamy. - wyszliśmy na zewnątrz, przed restaurację.
- Co? - zapytałam.
- Co się z nami stało? Zrobiłem coś nie tak? Czemu jesteś taka smutna? - chciałam zaprzeczyć, ale nie zdążyłam. - Ja wiem. Widzę. - z oczu pociekło mi kilka łez. Chłopak podszedł do mnie i otarł je swoimi ciepłymi dłońmi.
- Wróciłeś... - szepnęłam.
- Nigdzie nie odszedłem. - przytulił mnie mocno. Brakowało mi tego.
W końcu zobaczyłam, jak Alexa go uszczęśliwia, więc ja też byłam szczęśliwa.
A Carlos mówił prawdę. On nigdzie nie odszedł.
___________________________________________________________________________________
Tyleeeee miłościiii. Przepraszam, ale aż rzygać mi się chce ._.
Zacznę chyba pisać jakieś horrory, bo tego już mam dosyć ._.

sobota, 8 marca 2014

Angel with a shotgun

Poznałam go kilka lat temu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten chłopak tak zmieni moje życie. Byliśmy przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi. Ale na widok przyjaciela chyba serce nie zaczyna bić szybciej, nie? Nie czujemy euforii, nie mamy motylków w brzuchu? To był właśnie mój problem. Już od kilku lat się w nim kochałam. Byłabym w stanie zrobić dla niego wszystko. Dosłownie. Dałabym mu wszystko, co by tylko chciał. Zaspokoiłabym wszystkie jego potrzeby. Rozwiązałabym wszystkie jego problemy. Zabrałabym wszystkie jego smutki i przelała na siebie. I to sprawiłoby mi przyjemność. To dałoby mi szczęście, bo on byłby szczęśliwy.
Zrobiłabym dla niego wszystko, gdybym tylko mogła.
Wiele mu zawdzięczam i pewnie do końca życia mu się za to nie odpłacę. On mnie zmienił.
W dzieciństwie często się ze mnie wyśmiewano. Poniżano mnie. Nie miałam nigdy prawdziwych przyjaciół. W domu rodzice często się kłócili. Z rodzeństwem też nie miałam dobrych kontaktów. To wszystko spowodowało, że zamknęłam się w sobie. Nie lubiłam mówić, bo bałam się, że powiem coś głupiego i znów ktoś mnie wyśmieje. Nie lubiłam wychodzić z domu, bo byłam pewna, że ludzie będą śmiać się z mojego wyglądu. Nie chciałam, żeby ktoś mnie dotykał, bo nienawidziłam swojego ciała. Nie znosiłam towarzystwa ludzi. Gdy ktoś podnosił rękę, bałam się, że mnie uderzy. Nie chciałam opowiadać o sobie i swoim życiu, bo byłam nudna i nikogo to nie obchodziło. Potrafiłam tylko użalać się nad sobą. Aż w końcu pewnego wieczoru. Gdy wybiegłam z domu podczas kolejnej kłótni rodziców, poznałam pewnego chłopaka. Siedziałam na ławce, szlochając z twarzą ukrytą w dłoniach. Zapytał, co się stało, pocieszył mnie, obiecał, że mi pomoże. I dotrzymał obietnicy. On jeden mi pomógł. Do dzisiaj zastanawiam się, dlaczego to zrobił. Ja na to nie zasłużyłam.
Stałam pod drzwiami jego domu i czekałam, aż mi otworzy. Po chwili to zrobił. Wyglądał inaczej niż zwykle. Zawsze emanowała od niego radość. Zawsze wyglądał na szczęśliwego. Zawsze był uśmiechnięty. Dlatego zaniepokoiłam się, gdy zauważyłam przeciwieństwo tego stanu.
- Co się stało? - zapytałam, zanim zdążył zaprosić mnie do środka.
- Nie będziemy gadać w drzwiach. Wejdź. - wykonałam jego prośbę. Usiedliśmy na kanapie w salonie.
- Powiedz, co się stało. - spojrzałam z troską na szatyna.
- Dlaczego coś miałoby się stać? - zapytał, odwracając wzrok.
- James, przecież widzę. Znam cię nie od dziś. - przez chwilę panowała cisza.
- Moja siostra... ona...miała wypadek. - głos zaczął mu się łamać - Nie żyje. - spojrzał na mnie - Alice, ja zostałem sam. - zauważyłam, że jego oczy się szklą. No tak, jego rodzice zginęli,  gdy był dzieckiem. Nie miał już żadnej bliskiej rodziny. Usiadłam bliżej niego i złapałam go za rękę.
- Nie jesteś sam, słyszysz? Masz mnie. - z oczu chłopaka zaczęły płynąć łzy. Pierwszy raz widzę, jak płacze. Wiedziałam, że jest wrażliwy, ale nigdy jeszcze nie widziałam u niego łez. Serce rozpadło mi się na tysiące kawałeczków na ten widok. James mnie mocno przytulił.
- Dziękuję, że jesteś. - szepnął.
***
- Dlaczego wtrącasz się w nie swoje sprawy? Mam tego dosyć, rozumiesz?! - krzyknęłam.
- Nie pozwolę na to, żebyś spotykała się z takimi typami! - chłopak podniósł głos. To była nasza pierwsza tak poważna kłótnia. Poszło o to, że byłam w klubie z ''ćpunem i gwałcicielem''. Co jemu do tego? Nie jest moim ojcem! Będę się spotykać, z kim chcę!
- Czy ja ci dyktuję, z kim możesz się spotykać, a z kim nie?! Dlaczego mi to robisz?! - byłam wściekła.
- Chcesz wiedzieć dlaczego? - podszedł bliżej mnie. Ja również się do niego zbliżyłam. - Chcesz wiedzieć?!
- Tak, chcę! - patrzeliśmy sobie w oczy.
- Bo cię kocham! Cholernie cię kocham i nie chcę, żebyś zmarnowała sobie życie! - takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. James dotknął mojego policzka, a ja go pocałowałam. Po chwili wybuchłam płaczem i mocno go przytuliłam.
- Ale mnie nie zostawisz, nie? - zapytałam, chcąc się upewnić.
- Nigdy. - powiedział i znowu się pocałowaliśmy. Gdybym była teraz podłączona do EKG, to maszyna by się zepsuła. Moje serce biło szybciej niż kiedykolwiek.
***

- James, on znowu do mnie dzwoni. - usiadłam obok niego. - Boję się.
- Musimy iść na policję.
- To i tak nic nie da.
- W takim razie mam inny pomysł. Zostań tutaj i nie wychodź z domu. - chłopak wstał i wziął swoją kurtkę.
- Ale James, dokąd ty się wybierasz? - nic nie rozumiałam.
- Ali... - podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. - Zaufaj mi. - uśmiechnął się lekko.
- James...
- Cicho... - zamknął mi usta namiętnym pocałunkiem.
***
Nie ma go już od kilku godzin. Boję się. Jestem zdenerwowana. Może coś mu się stało? Nie, nie mogło. To James. On często pakował się w kłopoty, ale nigdy mu się nic nie stało. Jest silny i ma szczęście. Nic mu nie będzie. Mam nadzieję.
Zadzwonił mój telefon. Jakiś nieznany numer. Odebrałam.
- Halo?
- Pani Alice?
- Tak, to ja. O co chodzi?
- Pani chłopak został przewieziony do szpitala. Jest w stanie krytycznym. - myślałam, że się przesłyszałam. Usiadłam na kanapie. Byłam w szoku. To do mnie nie docierało. Mój James...
- Ale co się stało? W jakim szpitalu? - wydusiłam z siebie, mając nadzieję, że ten ktoś zaraz powie: ''Żartowałem. Dałaś się nabrać''. Ale tak się nie stało.
- Został postrzelony. Szpital na ulicy Heffron Drive.
- Z-zaraz tam będę. - szybko wybiegłam z domu i zamówiłam taksówkę. Gdy dotarłam do szpitala, od razu dowiedziałam się, w której sali leży James i się tam udałam.
- Kochanie... - w moich oczach pojawiły się łzy, gdy zobaczyłam, w jakim jest stanie.
- Nie płacz. - usiadłam przy nim i złapałam go za rękę.
- Co ty narobiłeś? Głupi jesteś, wiesz?
- Wiem. Musiałem coś zrobić. - przez chwilę nic nie mówiłam.
- Kocham cię, Ali. - powiedział szatyn.
- Nie rób tego. Nie żegnaj się. Przeżyjesz, słyszysz? - znowu po policzkach poleciały mi łzy.
Po kilku minutach usłyszałam niepokojący sygnał urządzenia, do którego był podłączony mój ukochany. Spojrzałam na Jamesa. Miał zamknięte oczy. Po chwili na salę wbiegli jacyś lekarze, a mnie z niej wyproszono. Bałam się jak cholera. Nie chciałam go stracić. To wszystko moja wina. Gdybym się nie spotkała z tamtym kolesiem, to wszystko byłoby dobrze.
Kilka minut później jeden z lekarzy wyszedł z sali i przekazał mi wieści, które przeczuwałam. Nie udało się go uratować. Zaczęłam ryczeć, jak jeszcze nigdy dotąd. Cały mój świat się zawalił. Straciłam mojego anioła. On już mnie nie ochroni. Już nie skryję się pod jego skrzydłami. Przez moją głowę przechodziło miliony takich myśli. Nie wiedziałam, co się dzieje. Miałam nadzieję, że to tylko jakiś koszmar, zaraz się obudzę i przytulę uśmiechniętego Jamesa.
On mi za to zapłaci.
Zabiję go.
***
- Oo, dawno się nie widzieliśmy, lalunia. - powiedział z uśmiechem Jack.
- Przyszłam ci się odpłacić. - wycedziłam przez zęby.
- A za co? - zapytał z ciekawością.
- Za sens mojego życia. - odpowiedziałam i wyciągnęłam z kieszeni kurtki pistolet.
- Hej, mała. I co, zabijesz mnie? - zaśmiał się.
- Żebyś się gotował w piekle. Tylko na to zasłużyłeś. - powiedziałam i pociągnęłam za spust. Jack do ostatniej chwili myślał, że się zgrywam. Że nie jestem zdolna do zabicia człowieka. Mylił się.
###
Alice też się myliła. Ale tylko w jednej rzeczy. W szpitalu myślała, że James - jej anioł nie będzie jej już chronił. On jest tam, na górze i cały czas ma ją w opiece, pod swoimi skrzydłami.
___________________________________________________________________________________
Chciałyście Jamesa - proszę ;)
Podoba się?
Z prawej strony jest ankieta. Wystarczy nacisnąć 'tak' lub 'nie', a będę wdzięczna ;)
Dobra, nie usunę bloga. Dziękuję, że w ogóle ktoś to czyta, kocham was ♥



niedziela, 2 marca 2014

Mr. Teacher

Czekałam, czekałam i czekałam. Przez tą godzinę zdążyłam policzyć wszystkie kafelki w tej sali. I do tego nauczyłam się wzorków ze ścian na pamięć. 11 obrazów, 5 okien, 4 ściany. Nauczyciel już ma u mnie wielkiego minusa. Przyszłam tutaj, żeby uczyć się tańca, a nie żeby znać każdy szczegół tego pomieszczenia. Inni uczniowie też byli już zniecierpliwieni, ale tylko ja siedziałam sama pod ścianą jak jakieś piąte koło u wozu. Uszy mnie już zaczynały boleć od tych krzywych słuchawek, jednak muzyka działała na nie kojąco. Zamknęłam oczy i udałam się w mój świat marzeń. Odpłynęłam. Zapomniałam nawet, gdzie jestem. To dziwne. Czasami, jak bardzo wczułam się w melodię i tekst, to nie było ze mną kontaktu. Słuchanie muzyki można porównać ze stanem po zażyciu narkotyków - euforia, swój własny świat, brak kontaktu z ludźmi... Byłam uzależniona od własnej odmiany kokainy. Tak to nazywałam.
- Hej, tu Ziemia. Żyjesz? - ktoś mnie wybudził z transu, wyciągając mi z uszu słuchawki i potrząsając mną. Wstałam, odwróciłam się i zamachnęłam się, żeby dać temu komuś nauczkę, jednak ku mojemu zdziwieniu, chłopak był szybki i złapał moją rękę, odpychając atak.
- Ehh, pierwszy dzień, a uczniowie już chcą mnie zabić. To zajęcia z tańca towarzyskiego, a nie karate, dziewczyno. - chłopak uśmiechnął się łobuzersko i się odwrócił. Zamurowało mnie. Jak on śmiał mówić do mnie w taki sposób?! Podążyłam za nim.
- Hah, i co? Minus 5 punktów dla Gryffindoru? - zapytałam z pogardą i kpiną w głosie. Mój nauczyciel zaśmiał się i spojrzał na mnie.
- Żartujesz? 15. - już miałam coś odpowiedzieć, ale nie dał mi dojść do słowa. - Witam wszystkich. Tak, wiem. Już pierwszego dnia zaliczyłem niezły fail. Ile? Godzina?
- Godzina i szesnaście minut. - powiedział jakiś chłopak.
- Przepraszam, ale to nie moja wina. Wypadła mi ważna sprawa. Dobra, to może się poznamy? Ja jestem Kendall Schmidt.
Cisza.
- To może pani karateka z Gryffindoru się nam przedstawi, co? - zapytał podchodząc do mnie.
- A może pan ze Slytherinu przestanie się tak głupkowato uśmiechać, co? - wycedziłam przez zęby.
- Powiesz w końcu, jak się nazywasz, czy mam ci ukraść dokumenty, żeby się dowiedzieć? - zapytał z politowaniem.
- Evans. Alice Evans. Dla przyjaciół Ali. Ale my nie będziemy przyjaciółmi. - uśmiechnęłam się.
- Evans? Minus 20 punktów. - podszedł do jakiejś tablicy, zapisał na niej moje nazwisko i liczbę punktów.
- Za co?! - zapytałam zirytowana.
- Po prostu cię nie lubię. - odparł z uśmiechem.
''Chce wojny? To będzie ją miał.'' - pomyślałam.
Wszyscy pozostali się przedstawili i nasz nauczyciel od siedmiu boleści znowu przemówił.
- Pierwszy taniec, jakiego będziemy się uczyć, to walc. Dobierzcie się w pary.
Jak powiedział, tak zrobili...wszyscy oprócz mnie. Nie znałam tu nikogo i nikt nie pchał się, żeby ze mną tańczyć. No cóż, trudno.
- Została jakaś dziewczyna bez pary? Bo potrzebna mi partnerka. - Kendall zaczął się rozglądać po sali. W pewnym momencie jego wzrok trafił na mnie. ''O nie. Tylko nie to.'' - pomyślałam.
- Ali! - wyraził udawany entuzjazm - Zapraszam do mnie. - uśmiechnął się. Spuściłam głowę i powoli podążyłam w jego kierunku. Na miłość Boską, nie chcę wyjść stąd połamana! Staliśmy naprzeciwko siebie. Chłopak położył jedną rękę na mojej talii, a drugą złapał moją dłoń. Ja za to swoją drugą dłoń położyłam na jego ramieniu.
- Nie bądź taka spięta. - wyszeptał mi do ucha. Przeszły mnie ciarki.
Kendall mówił mi po kolei, jakie kroki wykonywać. Kilka razy niechcący, a kilka chcący, podeptałam mu stopy. Muszę jednak przyznać, że był świetnym tancerzem. Gdy mnie prowadził, poczułam się jak na jakimś balu. Reszta też zaczęła tańczyć. Przećwiczyliśmy walca kilka razy i zajęcia dobiegły końca. Wszyscy już wyszli, a ja jeszcze zbierałam rzeczy spod ściany, pod którą wcześniej siedziałam.
- Jak ci się podobała pierwsza lekcja? - zapytał Kendall, którego wcześniej nie zauważyłam.
- Była okropna. Nie umiesz tańczyć, niestety. - podeszłam do niego i poklepałam go po ramieniu.
- Na pewno? Chcesz się jeszcze raz przekonać? - zapytał z uśmiechem i przyciągnął mnie do siebie.
- Lekcje się już skończyły... - próbowałam wyrwać się z jego objęć.
- Powiedzmy, że to takie zajęcia pozalekcyjne. - podszedł do magnetofonu i włączył piosenkę. Wrócił do mnie i położył ręce na mojej talii. Zaczęliśmy się kołysać w rytm melodii. Wtuliłam się w niego. Zapomniałam na chwilę o tym, że znienawidziłam go od pierwszego wejrzenia.
- Chyba źle zaczęliśmy naszą znajomość, nie sądzisz? - zapytał blondyn.
- Też tak myślę. - spojrzałam w jego oczy. Nieziemskie, zielone oczy. On nie był zły, chamski, wredny, czy głupi. Zobaczyłabym to w nich.
- Mogę cię pocałować? - zapytał chłopak. Moje serce zaczęło szybciej bić.
''Żyje się raz'' - pomyślałam. Pocałowałam go. Najpierw delikatnie, potem coraz namiętniej. Po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło. To była cudowna chwila. Piosenkę nadal było słychać. Swoją odmianę kokainy już mam. Teraz znalazłam swoją własną odmianę heroiny.
___________________________________________________________________________________
I jak się podobało? Bądź nie podobało?
Proszę was o komentarze, bardzo ładnie proszę ._.
Piszcie w nich, jakie opowiadania chcecie i z kim, BŁAGAM WAS.
A jeśli wam się nie podoba, to też napiszcie. Wtedy zawieszę, lub usunę bloga ;_;

wtorek, 4 lutego 2014

Will you marry me?

Z Kendallem znamy się od dziecka. Przyjaźnimy się praktycznie od kołyski. Od zawsze byliśmy nierozłączni. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Nie szczędziliśmy sobie czułości i słodkich słówek. Gdyby ktoś nas nie znał, pomyślałby sobie, że jesteśmy parą. Nasi przyjaciele często sobie z nas żartowali i dziwili się, dlaczego jeszcze nie jesteśmy razem. Kendall od kilku tygodni spotykał się z Vivienne. Cieszyłam się, że jest szczęśliwy, ale jednocześnie było mi smutno, bo miał dla mnie mniej czasu. Dzisiaj miała odbyć się impreza. Taka bez okazji. Czasami urządzaliśmy takie, żeby spotkać się w wąskim gronie.
*****
Siedzieliśmy, gadaliśmy i śmialiśmy się. Na domówce u Logana było 6 osób: właściciel chaty, Kendall, Carlos, James, Natallie - nasi przyjaciele, i ja.
- Dobra. Kendall, wytłumacz nam, dlaczego grasz na dwa fronty. - zaśmiał się Carlos.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Mój Kwiatuszek jest tylko jeden. - mówiąc to, Kendall objął mnie ramieniem.
- A tak poważnie, to Vivienne nie jest zazdrosna? - zapytał James.
- Troszeczkę. Czasami się skarży, ale jakiś wielkich awantur mi nie robi. - zaśmiał się. Jak na zawołanie, do domu weszła Vivienne.
- Kotku, możemy pogadać? - zapytała, patrząc na blondyna.
- Pewnie. Chodźmy na górę. - powiedział i podążył w kierunku brunetki. - Zaraz wracam. - zwrócił się do nas. I zniknęli nam z oczu. Dalej rozmawialiśmy. Po kilku minutach skłamałam, że muszę iść do łazienki. Udałam się na górę w zupełnie innym celu. Musiałam wiedzieć, o czym oni rozmawiają. Vivienne nie wyglądała na zadowoloną, gdy tu przyszła. Weszłam po schodach na górę i usłyszałam podniesiony ton dziewczyny.
- Nie, to ty posłuchaj. Albo ona, albo ja!
- Vivienne...Ali to moja najlepsza przyjaciółka. Znam ją całe życie. Ona nigdy nie kazałaby mi wybierać...To koniec. Wyjdź. - powiedział blondyn. Szybko zbiegłam na dół, żeby nie zauważyli, że tam stałam. Usiadłam z powrotem między przyjaciółmi. Za chwilę ujrzeliśmy wściekłą Vivienne, która trzasnęła drzwiami. Potem wrócił do nas Kendall. Znowu usiadł obok mnie. Miałam wyrzuty sumienia. Rozwaliłam związek swojego najlepszego przyjaciela. Wszyscy zauważyli zmianę mojego nastroju.
- Co się stało, Ali? - pytała Natallie.
- Nic. - odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
- To dlaczego jesteś taka smutna? - zapytał Logan.
- Wydaje wam się. - powiedziałam znowu ze sztucznym uśmiechem.
- Może pójdziemy na spacer, co? - zapytał mnie Kendall. Skinęłam tylko głową, wyrażając zgodę. Wyszliśmy z domu. Przez chwilę między nami panowała cisza. Blondyn ją przerwał.
- Co jest? Mnie nie oszukasz.
Spojrzałam na niego.
- Chodź, tu są ławki. Usiądziemy i ci powiem.
Zrobiliśmy, tak jak mówiłam.
- Więc? Co się stało? - zapytał Kendall.
- To przeze mnie Vivienne wyszła taka zdenerwowana. To ja zepsułam twój związek. Ja wiem. Słyszałam jak rozmawialiście. - odwróciłam wzrok od chłopaka.
- I dlatego jesteś smutna? - Kendall się zaśmiał. - To nie twoja wina, dziecko drogie. To problem Vivienne, że nie potrafiła uszanować naszej przyjaźni.
Spojrzałam na niego.
- Ale nasza przyjaźń jest inna niż wszystkie. Jeśli będzie tak dalej, to nie znajdziesz sobie żadnej dziewczyny. - spuściłam wzrok.
- A mój Kwiatuszek to co? Powietrze? - uśmiechnął się. - To bez znaczenia, bo i tak nie pokocham nikogo innego bardziej od ciebie. - spojrzałam na niego smutnym wzrokiem.
- Uśmiech, proszę. - powiedział, a z moich oczu poleciało kilka łez. - Hej, nie tak. - otarł łzy z mojego policzka.
- Kendall, ja...
- Ciii. - przybliżył się do mnie i delikatnie pocałował. Po całym moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło.
- Przyjacielski buziak? - zapytałam, czując rumieńce na policzkach.
- Mój Buraczku, mój czerwony...
- Czyżbyś nie chciał takiej żony? - zapytałam ze śmiechem.
- Plany są takie. - wstał i wyciągnął do mnie swoją dłoń, którą chwyciłam. Objął mnie ramieniem i szliśmy dalej. - Uciekniemy stąd, weźmiemy ślub i wychowamy gromadkę dzieci na Florydzie.
- Brzmi kusząco, ale...
- Nie ma żadnego ''ale''. - wziął mnie na ręce i zaczął biec.
- Kendall, co ty wyprawiasz?! Puść mnie! - śmiałam się.
- Dobra. Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Zgódź się, a postawię cię na ziemię.
- Dobra, puść mnie.
Chłopak zrobił to, po czym uklęknął przede mną i ujął moje dłonie w swoje. Zaczynałam się bać.
- Mój kochany Kwiatuszku, wyjdź za mnie, a zrobię dla ciebie wszystko. - mówił z powagą.
- Wstawaj, idioto, ludzie patrzą. - na moją odpowiedź chłopak zaczął śpiewać.
- ''I would scream to the world
They would see you're my girl
But I just...''
Uklękłam przy nim i zamknęłam mu usta pocałunkiem.
- Czyli tak? - zapytał z nadzieją.
- Czyli uciekamy na Florydę. - zaśmiałam się.
__________________________________________________________________________________
Pisałam to w nocy, dzisiaj rano i po południu. Takie natchnienie miałam xd
Jeżeli wam się podoba, to komentujcie i polecajcie bloga znajomym ;)
I mam do was jeszcze jedną prośbę. Napiszcie mi w komentarzach z kim (Kendallem, Jamesem, Carlosem, czy Loganem) i jaką (smutne zakończenie, happy end) jednorazówkę chcecie. To mi bardzo pomoże, naprawdę :)
No i oczywiście: Jak wam się podobało? ;)

poniedziałek, 3 lutego 2014

I'll never let you go

Biegłam cała zapłakana przed siebie. Łzy spływające po moich policzkach mieszały się z kroplami deszczu. Nadal czułam pulsujący ból w okolicach prawego oka. Nic nie widziałam przez ciemność oblegającą w tej chwili miasto. Łzy też nie działały korzystnie na jakość widzianego przeze mnie obrazu. Nagle wpadłam na kogoś. Wybełkotałam ciche ''przepraszam'' i chciałam szybko wyminąć tą osobę, ale ona mi to uniemożliwiła, chwytając mnie za rękę.
- Zaczekaj. Coś się stało? Mogę jakoś pomóc? - usłyszałam nieziemski głos. Przetarłam dłonią swoje oczy i przyjrzałam się wyższemu ode mnie o głowę chłopakowi. Dostrzegłam, iż jest to blondyn o zielonych oczach. Byłam cała roztrzęsiona. Nie potrafiłam nic powiedzieć.
- Ja...ja... - wydukałam tylko tyle, po czym znowu się rozpłakałam.
- Spokojnie, nie płacz. Jesteś cała mokra... Mam pomysł. Mieszkam niedaleko. Napijesz się herbaty, przykryjesz się kocem i opowiesz mi, co się stało. Dobrze? - zapytał blondyn. Skinęłam tylko głową, wyrażając zgodę. Chłopak złapał mnie lekko za rękę i poprowadził w stronę swojego domu.
*****
- Jestem Kendall. A ty jak masz na imię? - zapytał, podając mi kubek z gorącą herbatą, po czym usiadł. Siedziałam na kanapie, otulona miękkim kocem.
- Alice. - rzekłam.
- Alice. Ładnie. - uśmiechnął się.
- Nie znoszę tego imienia. - skrzywiłam się.
- Hmm. To może będę ci mówić Ali, co?
- Tak, może być.
- Więc...co się stało? Kto ci to zrobił? - mówiąc to, wskazał na moje oko. Przełknęłam ślinę i z trudem zaczęłam opowiadać.
- Mój chłopak...były chłopak...on...próbował mnie zmusić do...ale ja tego nie chciałam. Gdy powiedziałam mu, że to koniec i zaczęłam mu się wyrywać...on się wściekł...wpadł w furię. Wykrzyczał mi prosto w twarz, że jestem...dziwką i szmatą...a potem on...mnie...uderzył...- łzy znów pociekły po moich policzkach. Kendall podał mi chusteczki i usiadł bliżej mnie. Delikatnie objął mnie ramieniem.
- Nie przejmuj się. Ten dupek nie był ciebie wart. Jeszcze spotkasz kogoś, kto na ciebie zasłuży. Zobaczysz.
- Ale ja się tym nie przejmuję. Nie kochałam go...
- To dlaczego z nim byłaś?
- Bo bałam się, że nikt inny mnie nie zechce...Nadal się boję.
- Dlaczego nikt miałby cię nie zechcieć? Jesteś piękna.
- Nieprawda. Jestem ohydna.
- Nie mów tak.
- Ale taka jest prawda.
- Wcale nie.
- Nie mam już siły na kłótnie. Która godzina?
- Późna.
- Muszę już wracać.
- Wrócisz tam, do niego?
- Nie. Znajdę może jakiś hotel i...
- To głupi pomysł. Jest środek nocy, na zewnątrz ulewa i zbiera się na burzę. I nie wiem, czy jest sens wydawania kasy na hotel. - spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.  - Zostań tutaj.
- Kendall, ja znam cię od godziny...
- I co? Poznamy się lepiej.
- I tak będę musiała się stąd wynieść. Więc, co to za różnica, czy pójdę dzisiaj, czy jutro?
- Nie gadaj tyle. Chodź na górę, pokażę ci twój pokój.
Chłopak oprowadził mnie po całym domu. Muszę przyznać, że bardzo mi się tu podobało. 
- Moja siostra z Kanady czasami przyjeżdża do mnie w odwiedziny. Zawsze tu jest trochę jej ciuchów. Oto jej piżama, proszę. - rzekł, wręczając mi koszulę nocną. - Powinna być dobra. - uśmiechnął się.
- Dziękuję. - również się uśmiechnęłam. Udałam się do łazienki i tam się przebrałam. Wróciłam do pokoju. Położyłam się do łóżka. Nagle usłyszałam grzmot, a za oknem dostrzegłam błyskawicę.  Mimowolnie pisnęłam. Kilka sekund po tym ktoś zapukał i wszedł do pokoju.
- Coś się stało? - zapytał.
- Nie. Dlaczego miałoby się coś stać?
- Krzyczałaś, piszczałaś...nie wiem jak to nazwać. W każdym bądź razie wydałaś niepokojący dźwięk. - zaśmiał się, a ja z nim.
- Kendall?
- Tak?
- Mógłbyś tu ze mną trochę posiedzieć?
- Czyżby Ali bała się burzy? - uśmiechnął się wrednie.
- Wcale nie boję się burzy. - udałam obrażoną.
- Ach tak? To mogę sobie iść?
- Nie. No proszę.
Chłopak usiadł obok mnie.
- Nie ma się czego bać. Tu nic ci nie grozi. - powiedział. Przez chwilę panowała cisza.
- Mogę cię o coś zapytać? - odezwałam się w końcu.
- Tak, jasne.
- Myślisz czasem o śmierci? - na usłyszane pytanie z twarzy chłopaka zniknął uśmiech a pojawiła się powaga. Spuścił wzrok.
- Dlaczego pytasz?
- Bo jestem ciekawa. Pomyśl. Umieranie trwa kilka sekund i...
- Tu się nie zgodzę. Umieranie trwa całe życie. Sami powoli zabijamy siebie...i fizycznie, i  psychicznie.
- Psychicznie zabijają nas inni ludzie. No tak, całe życie dążymy do śmierci. Ale wszystko kończy się w jednej chwili. Ciekawe, co jest potem. Jak myślisz?
- Myślę, że każdy ma własne niebo. Już nie ma cierpienia, ani bólu. W końcu jesteśmy w pełni szczęśliwi.
- Byłbyś w stanie to zrobić?
- Co?
- Popełnić samobójstwo.
Chłopak przez chwilę się zastanawiał.
- Wiesz, to zależy. Na razie nie chcę się poddawać. Trzeba być silnym.
- A jeśli jednak byś stchórzył, to jak?
- Pytasz, jak bym się zabił? Nie zastanawiałem się nad tym, ale taki najszybszy sposób, właściwie bezbolesny to zastrzelenie się. Moim zdaniem.
- Masz broń?
- Mam. A ty jak...?
- Ja bym wolała utonąć. To taka spokojna śmierć.
- Skąd wiesz? Utopiłaś się kiedyś? - zaśmiał się kpiąco.
- Tak myślę. Nie wiem, czy to prawda.
Na tym zakończyliśmy naszą rozmowę. Następnego dnia Kendall zaproponował mi zamieszkanie z nim na stałe. Nie chciałam się zgodzić, ale przekonał mnie, mówiąc że łatwo nie znajdę mieszkania, a on i tak czuje się samotny w tym wielkim domu.
Zaprzyjaźniliśmy się. Po kilku miesiącach wiedzieliśmy o sobie prawie wszystko. Schmidt często pozwalał mi wypłakiwać się w swoje ramię. Pomagał mi w problemach, wspierał mnie, pocieszał. Zachowywał się jak starszy brat.
On nie wiedział tylko jednej rzeczy o mnie. Nie wiedział, jak bardzo go kocham.
*****
Staliśmy naprzeciw siebie. Odległość, która nas dzieliła, wynosiła około metr.
- Co jest, Ali? - często powtarzał te słowa. Za każdym razem brzmiały tak samo. Jak troska starszego brata. Nic nie odpowiedziałam. Podeszłam bliżej. Z każdym kolejnym krokiem moje serce biło coraz szybciej. Dzieliło nas teraz kilka centymetrów. Spojrzałam w jego oczy. W te anielskie oczy. Nie umiałam utrzymywać kontaktu wzrokowego. Zawsze coś mnie odpychało. Jakiś dziwny lęk. Ale teraz czułam, że jemu mogę zaufać. Poza tym zaszłam za daleko, by się teraz wycofać.
- Przepraszam, ale muszę to zrobić. - powiedziałam, nadal patrząc mu w oczy. Złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. Po chwili znowu spojrzałam w jego oczy.
- Kendall, nie zapomnij o mnie. - rzekłam i szybko wybiegłam z domu.
Po kilkunastu minutach dotarłam w to miejsce. Miejsce, w którym zrobię to, co planowałam od kilku tygodni. Podeszłam do barierki i spojrzałam w dół. Woda pewnie była bardzo zimna. Przeszłam na drugą stronę barierki. Wystarczyłby jeden krok w przód i byłoby po wszystkim. Tylko tyle.
Nagle usłyszałam krzyk. Ten głos.
- Ali! - blondyn przybiegł do barierki.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam.
- Nie pozwolę ci, słyszysz? Nie pozwolę! - podszedł bliżej.
- Odejdź. Nie utrudniaj.
- Słuchaj, ja wiem, że życie czasami bywa do dupy. Wiem, jak jest ci ciężko. Ale nie możesz się poddać!
- Idź stąd.
- Ali, jeżeli ty skoczysz...to ja też.
- Po co tu w ogóle przyszedłeś, co?
- Nadal nie rozumiesz? Ali, ja cię kocham! I nie pozwolę ci tak po prostu odejść.
Przez chwilę milczałam. Kendall mówił dalej.
- Słuchaj, przejdziemy przez to razem. Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze. Tylko podaj mi rękę. - wyciągnął dłoń w moją stronę. Wahałam się.
- Rozczarujesz mnie. Tak jak wszyscy. - z moich oczu poleciało kilka łez.
- Zaufaj mi. Proszę. - jego oczy też się zaszkliły. Po chwili złapałam  jego dłoń. Chłopak pomógł mi przejść z powrotem na drugą stronę barierki. Wybuchłam płaczem, a on mnie mocno przytulił.
- Możesz mi coś obiecać? - zapytałam.
- Co?
- Że będziesz przy mnie. Tylko tyle.
- Nigdy cię nie zostawię. Obiecuję.
Kendall dotrzymał słowa. Nie rozczarował mnie.
Nawet po mojej śmierci, duchowo zawsze był ze mną.
Zapamiętałam go na zawsze jako anioła, który mnie uratował. W każdym możliwym tego słowa znaczeniu. 
___________________________________________________________________________________
Przepraszam za jakiekolwiek błędy.
Jak się podoba? Jest sens dalszego pisania? :)
Proszę o komentarze ;) 

niedziela, 2 lutego 2014

Wstęp

To już chyba mój 10 blog. Nie no, strzelam. Ale kilka ich było. Wszystkie pousuwałam, bo albo mi się znudziło pisanie, albo nie było czytelników, albo nie było czasu. Mam nadzieję, że ten trochę przetrwa. Nie będzie to typowy blog, gdyż będę (starać się) umieszczać na nim tylko i wyłącznie jednorazówki, czyli krótkie opowiadania, dotyczące BTR.
Zasada numer jeden: nie ma komentarzy - nie ma opowiadań. Chcę wiedzieć, czy jest sens prowadzenia tego bloga, czy ktoś to czyta i czy się podoba.
Już z góry uprzedzam. Znając mnie, to opowiadania będą się pojawiały rzadko, o ile w ogóle będą. Na chwilę obecną mam pomysł na jedno. Już zaczęłam pisać. Możliwe, że pojawi się w następnych dniach.
To ten...baj :)